W obecnej chwili wdrażany jest znany program partii rządzącej, dający rodzinie 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko (na pierwsze tylko przy niższym dochodzie). Celem programu jest wzrost dzietności w naszym kraju. Program o tym nie mówi, ale chcielibyśmy oczekiwać dzietności najlepiej do poziomu zapewniającego chociażby prostą zastępowalność pokoleń. Obecnie ze wskaźnikiem dzietności 1,33 (2014 r.) Polska zajmuje 212 miejsce na liście 224 krajów świata. Przyjmuje się, że poziom dzietności 2,1 – 2,15 daje tą prostą zastępowalność. Cel jest szczytny i uważam, że należy poświęcić wszystko oraz wydać każdą sumę pieniędzy, aby odwrócić niepokojący proces starzenia się społeczeństwa. Autorzy projektu zakładają, że przyczyną niskiej dzietności jest brak funduszy na posiadanie potomstwa, ale czy na pewno? W krajach bogatego zachodu dzietność rodzimych mieszkańców jest równa lub nieco niższa niż w Polsce, mimo znacznie wyższego poziomu życia i znacznie większej siły nabywczej przeciętnych wynagrodzeń. Są też biedniejsze rejony świata tak jak niektóre kraje azjatyckie gdzie dzietność jest wielokrotnie wyższa niż u rodzimych europejczyków. Czy ktoś słyszał o dużych wielodzietnych rodzinach bogatych Polaków? Raczej nie, natomiast rodziny takie zdarzają się w kręgach uboższych. Powyższe fakty stanowią bardzo mocną przesłankę, że program 500 + nie wpłynie na liczbę urodzeń w polskich rodzinach podobnie jak nie wypłynęło na liczbę dzieci podniesienie wydatków przez poprzednią ekipę rządzącą na urlopy rodzicielskie. Podejrzewam, że gdyby zasiłek na dziecko był jeszcze wyższy, np. 1500 zł lub więcej wtedy mielibyśmy wysyp dzieci „produkowanych” dla pieniędzy z jednoczesnym gwałtownym spadkiem zatrudnienia, ponieważ bardziej by się opłacało mieć kilkoro dzieci i otrzymywać zasiłek niż pracować. Przejdźmy do wad programu. Niewątpliwe istnieje poważne zagrożenie, że dawanie pieniędzy tylko za posiadanie dziecka doprowadzi do tego, że pieniędzmi polskich podatników będziemy stymulować przyrost naturalny przybyłych do Polski emigrantów, podobnie jak ma to miejsce w Niemczech, Francji i innych krajach, gdzie za otrzymane benefity chętnie rozmnażają się muzułmanie spychając powoli, ale konsekwentnie etnicznych mieszkańców w kierunku roli mniejszości narodowej . Na ulicy francuskiego miasta nikogo nie dziwi widok damy o ciemnej karnacji skóry otoczonej wianuszkiem 8 – 10 dzieci. W połączeniu ze zdziwieniem jej męża, że biały sąsiad rano wstaje do pracy i to codziennie , jawi nam się obraz problemu. Szacuje się że w naszym kraju może być nawet kilkaset tysięcy do miliona Ukraińców, którzy zaczęli do nas masowo przyjeżdżać po wybuchu konfliktu w ich kraju. Dla przeciętnego Ukraińca nasze 500 zł to niezła ukraińska pensja. Potęgujący owe niebezpieczeństwo jest fakt, że dochodzą nas informacje iż Ukraińcy masowo wyłudzają Karty Polaka, wydawane na podstawie sfałszowanych dokumentów ukraińskich. Jest to możliwe dzięki dużej korupcji w tym kraju. Polski konsul nie ma narzędzi aby odmówić wydania Karty jeżeli ktoś spełni wymogi formalne. Niekiedy otrzymywały ją nawet osoby nie mówiące po polsku . Karta Polaka upoważnia do korzystania z szeregu praw obywatelskich za wyjątkiem prawa wyborczego, a więc także do pobierania zasiłków czy bezpłatnego studiowania. Minister rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk powiedział wprost: uchodźcy, którzy zostaną w Polsce dostaną 500 zł na dziecko. Widać że nowa władza chce za wszelką cenę zmienić sytuację demograficzną nawet gdyby mieli nas zalać muzułmanie, ale czy o to nam chodzi? Należy zauważyć , że jeżeli uchodźcy zostaną zarejestrowani w Polsce to nie będą mogli pobierać już nigdzie w Unii zasiłków, więc wbrew niektórym przekonaniom oni nie wyjadą do Niemiec, a pozostaną na naszym utrzymaniu.
Drugim aspektem dyskutowanego programu jest możliwość trwałego wykluczenia osób z rynku pracy. W rejonach słabiej rozwiniętych może się okazać , że lepiej niż pracować jest mieć kilkoro dzieci i korzystać z programu „500+” oraz zapomóg i zasiłków socjalnych. Nie wolno zapominać, że państwo dając musi najpierw zabrać z kieszeni obywateli pracujących, także tych którzy posiadają dzieci. W kontekście przytoczonych argumentów rozwiązaniem nie budzącym kontrowersji są prorodzinne działania mające związek z pracą. Takim działaniem jest z dodatkowa ulga na każde dziecko w wysokości 1.112 zł rocznie odliczana w zeznaniu PIT. Natomiast gdy obydwoje rodziców nie pracuje to nikt rozsądny nie będzie się decydował na dzieci. Wspieranie takiej sytuacji to jest wspieranie patologii . Z opinii ludzi zawodowo zaangażowanych w pomoc rodzinie – pracowników pomocy społecznej, dzielnicowych i innych wynika, że uzasadnione są obawy, iż środki z programu „500+” w pewnej części nie będą wykorzystane zgodnie z ich przeznaczeniem. Nie byłoby też żadną szykaną gdyby warunkiem otrzymania nowego, dodatkowego świadczenia był wymóg pracy jednego z rodziców – powinien to być warunek konieczny. Prosty, motywujący przekaz: pracujesz – masz, nie pracujesz – nie masz . Istotną kwestią są koszty całego przedsięwzięcia. Liczbę 7 tysięcy nowych urzędników potrzebnych do obsługi programu podało Centrum im. A.Smitha. Telewizja pokazała nam niedużą gminę Bodzentyn gdzie zatrudniono czterech pracowników do tego celu i zapowiedziano, że zatrudnią następnych dwóch jak pierwsi nie dadzą rady. Przeliczając, w skali kraju daje to na razie ponad 12 tysięcy nowych urzędników. Można sobie zadać pytanie dlaczego przyjęto kosztowny sposób realizacji programu? Pośpiech, medialność i kupno elektoratu to jedyna możliwa odpowiedź. Szkoda bo we wspomnianym zeznaniu PIT są dane rodziców, a w załączniku do niego – PIT/O dane dzieci, na które urząd dokonuje zwrotu podatku i w oparciu o te dane mógłby zwracać koszty poniesione przez pracodawcę podczas zatrudniania pracownika. Nie dzieląc rodzin na biedniejsze i bogatsze, nie zbierając wniosków i zaświadczeń , w oparciu o nr PESEL tanim kosztem można byłoby wprowadzić ulgi dla rodzin wielodzietnych . Chciałoby się mieć nadzieję, że wskazówka przyrostu naturalnego nie tylko drgnie, ale pójdzie w górę jednak w mojej ocenie przyczyna jest ukryta dużo głębiej, a nie w zasobności portfeli Polaków. To jednak temat na odrębny, następny artykuł.
Grzegorz Jaszewski