Tytułowy cytat słynnego ekonomisty noblisty Miltona Friedmana to idealne podsumowanie tego, co dzieje się w obszarze gospodarki w naszym kraju i na arenie międzynarodowej. Obserwujemy te same błędy w działaniach lub totalny brak aktywności w rozwiązaniu kwestii problematycznych. Nasz rząd nie ma prawa podpisać się pod stwierdzeniem, że uczy się na błędach. Społeczeństwo za to, każdego dnia, dostaje lekcję, jak wygląda nieefektywnie funkcjonująca gospodarka.
Podstawy każdej gospodarki leżą bezpośrednio w nas samych, ponieważ jesteśmy mimowolnie jej uczestnikami. Wytwarzamy dobra, dokonujemy transakcji wymiany produktów i usług na pieniądze, przez co budujemy dobrobyt. Jednak na pewnych etapach napotykamy bariery stawiane przez rząd w postaci regulacji, ograniczeń, czy podatków. Sposób oraz ilość takich przeszkód bezpośrednio wpływa na tempo rozwoju. Powstaje zatem pytanie, dlaczego wprowadzane jest takie prawo, które hamuje rozwój gospodarczy? Otóż, beneficjentem bezpośrednim takiego działania jest rząd. Poprzez przymusowy pobór podatków i danin publicznych finansuje swój plan, czyli budżet. Rzeczą oczywistą jest, że państwo musi spełniać funkcje obronne, prawodawcze, administracyjne oraz porządkowe, przez co konieczny jest pobór pewnej kwoty pieniędzy na realizację tych zadań. Jednak plany realizacji budżetu często wykraczają poza te funkcje, a co gorsza, realizowane są na kredyt – w postaci długu publicznego. W Polsce dług publiczny osiągnął już dopuszczalny prawem limit 60% produktu krajowego brutto i śmiało można powiedzieć, że krach finansów publicznych staje się faktem. Przez wieki uważano, że państwo pobierające mniej niż 10% dochodu źle funkcjonuje. Jednak gdy rząd zabierał więcej niż 12-13%, uważany był za opresyjny i hamujący rozwój. W chwili obecnej w większości krajów europejskich, w postaci danin, zabiera się 40% dochodu, a biurokracja państwowa rozrosła się do takich rozmiarów, że zaczyna dławić swoich obywateli. Dzieje się tak, ponieważ polityka rządowa nie kieruje się zdroworozsądkowymi zasadami ekonomii. Efektem tego są różnego rodzaju kryzysy gospodarcze – np. ostatnie problemy w Grecji i strefy euro.
W przypadku Polski nie jest inaczej. Praca opodatkowana jest na poziomie 40% w stosunku do kosztu zatrudnienia pracownika, który uwzględnia kwotę obciążenia po stronie pracodawcy. Te obciążenia to składki ubezpieczeń społecznych, zdrowotnych oraz podatek dochodowy, które po potrąceniu dają nam pensję netto, czyli kwotę, jaką otrzymujemy w gotówce lub na konto bankowe. Pracownik nie czuje skutków obciążenia bezpośrednio na swoim wynagrodzeniu, ponieważ odprowadzanie tych danin do budżetu jest obowiązkiem pracodawcy. Taki zabieg spowodował, że w gospodarce mówi się tylko i wyłącznie o kwocie “na rękę”. Zatem przesunięcie obowiązku płatności składek ZUS i podatku na pracownika, z perspektywy gospodarki, nie zmieniłoby nic, ale z pewnością przyczyniłoby się do protestów w związku z opodatkowaniem pracy. Bezpośrednim efektem byłby spadek notowań rządu.
Koszt zatrudnienia (2500 zł brutto) | Składki ZUS i podatek PIT | Kwota netto (“na rękę”) |
3015,25 zł | 1207,15 zł | 1808,10 |
100% | 40,03% | 59,97% |
Z kolei przedsiębiorcy muszą zmagać się z obowiązkową comiesięczną daniną, bez względu na ich dochód, w postaci składek ZUS, które w skali roku dają kwotę 5 200,08 zł (nowe firmy) lub 12 408,96 zł (firmy działające powyżej 2 lat). Trudno zatem mówić, że rząd zachęca do założenia własnej działalności. Idąc dalej, zaraz po osiągnięciu pierwszego zysku pojawia się konieczność opłacenia podatku dochodowego, który zmniejsza możliwości inwestycyjne przedsiębiorcy, a więc hamuje jego rozwój oraz uniemożliwia tworzenie nowych miejsc pracy – jest to jeden z instrumentów fiskalnych tworzących bezrobocie, a mimo to, rządy nie chcą z niego zrezygnować.
Z tych powodów sektor małych i średnich przedsiębiorstw przegrywa konkurencję na rynku z korporacjami międzynarodowymi, ponieważ te, dzięki tzw. optymalizacji podatkowej, nie płacą podatków dochodowych w Polsce i mogą sprzedawać swoje produkty i usługi taniej. W związku z tym, że jest to często poruszany temat, rządy proponują nałożenie dodatkowego podatku – np. obrotowego, który miałby cały system uszczelnić. Niestety, ostatecznie podatki zawarte w cenach płacą konsumenci, czyli my wszyscy, robiąc codzienne zakupy. Celowy brak zastosowania zasad ekonomi w rozwiązaniu tego problemu daje rządowi okazję, by po prostu podwyższyć opodatkowanie. W przypadku likwidacji podatku dochodowego problem rozwiązałby się sam, ponieważ sektor małych i średnich przedsiębiorstw również nie płaciłby podatku dochodowego i mógłby konkurować z dużymi firmami. Dodatkowo, bardzo niski podatek dochodowy lub jego brak zachęca firmy krajowe i zagraniczne do inwestowania oraz tworzenia nowych miejsc pracy. W efekcie wzrasta konsumpcja, maleje bezrobocie i rosną wpływy z tytułu podatków pośrednich, takich jak VAT, które już dziś stanowią większą część budżetu.
Przykłady ingerencji rządu w gospodarkę państwa można znaleźć w każdej branży w postaci obciążeń fiskalnych, zezwoleń, czy koncesji. Każda bariera, bez względu na trudność jej pokonania, stanowi dodatkowe koszty, przez co ostatecznie wpływa na cenę nabywanego przez nas dobra lub usługi. Z tego powodu liberalizacja gospodarki i ograniczenie interwencjonizmu państwowego leży w naszym obywatelskim interesie. Ustanowienie zakazu finansowania budżetu poprzez deficyt, zniesienie przymusu ubezpieczeń oraz likwidacja barier gospodarczych i podatków dochodowych to pierwsze kroki ku temu, by w naszych portfelach znalazło się więcej pieniędzy. Wolność gospodarcza i poszanowanie własności to fundamenty budowy dobrobytu. Bogate państwo zaczyna się od bogatych obywateli, nigdy odwrotnie.
Autor: Krzysztof Lipczyk