Praca jest nieodłącznym i uciążliwym elementem życia ludzkiego. Uciążliwość, czy też „przykrość” pracy sprawia, iż jest ona dobrem rzadkim, dobrem którego nie mamy pod dostatkiem i w dowolnych ilościach. Czynnik ten z kolei powoduję, że praca ludzka ma wartość, to jest trzeba za nią płacić. Skoro praca jest istotną częścią życia, całkiem zrozumiałym jest, że na temat wynagrodzeń pracowników toczy się szeroka dyskusja publiczna. Jednym z najczęściej przewijających się elementów tejże debaty jest „płaca minimalna”. Zastanowimy się w tym artykule czym praca w ogóle jest, a także czy ustawowe regulowanie wysokości minimalnego wynagrodzenia ma sens.
Powiedzieliśmy już, że praca jest dobrem rzadkim, w tym miejscu rozwiniemy to określenie i powiemy że – praca jest rzadkim czynnikiem produkcji. Co to oznacza w języku ludzi? Otóż rzadkim czynnikiem produkcji może być przykładowo surowiec, maszyna czy też praca pracownika. Czynnik produkcji jest to coś niezbędnego do wytworzenia finalnego produktu, nazywanego dobrem konsumpcyjnym. Jeśli czynnik ten jest rzadki to trzeba za niego płacić. Przykładowo dla rolnika zajmującego się uprawą pomidorów czynnikami produkcji jest ziemia, nasiona, nawóz, ciągnik, pracownik itd.. Istotnym elementem jest również światło słoneczne, słońce jednak nie pobiera opłat za własną działalność, a więc nie można tego czynnika produkcji nazwać rzadkim.
Idąc tym tropem możemy łatwo wywnioskować, że dla pracodawcy pracownik jest tym samym co chociażby maszyna niezbędna mu do wytworzenia i sprzedania danego dobra. Co za tym idzie, płaca jest kosztem, który musi ponieść. Skoro przedsiębiorca z własnej, nieprzymuszonej woli zatrudnia pracownika oznacza to, że jest on mu niezbędny do zarobienia lub powiększenia swoich zysków. Pracownik natomiast godząc się na określone warunki pracy (w tym wynagrodzenie), sprzedaje swój czas, wiedzę, umiejętności za określone w umowie pieniądze (a ściślej za wysiłek pracy innych, który może za te pieniądze nabyć). Jest to dobrowolna umowa między pracownikiem i pracodawcą.
Z powodu wagi jaką praca ma w życiu człowieka, od strony pracownika zawsze będzie istniała istotna chęć większych zarobków i lepszych warunków pracy. Jest to czynnik bardzo dobry, ponieważ prowadzi do tak pożądanych skutków jak powiększanie własnych umiejętności i kwalifikacji. Chęć lepszej pracy często wywołuje jednak złudną pokusę drogi na skróty poprzez przymus państwowy. Istnieje wiele sposobów państwowej ingerencji w wolne umowy dotyczące pracy. My w tym artykule skupimy się na najpowszechniejszym, a więc państwowej regulacji cen jaką jest „płaca minimalna”.
Wiemy już, że praca jest „towarem”, a wynagrodzenie jest ceną. Nieubłagane prawo popytu i podaży mówi, że jeśli cena danego dobra rośnie to popyt nań maleje lub co najwyżej stoi w miejscu. W kontekście minimalnego wynagrodzenia za pracę sprawa wygląda identycznie, oczywiście przy pozostałych warunkach niezmienionych. Płaca minimalna jest podstawowym czynnikiem wywołującym bezrobocie, zwolennicy ingerencji państwa lubują się w podawaniu przykładów empirycznych jakoby ten fakt był błędem. Logiczne rozumowanie wskazuje jednak wyraźnie. Jeśli pracodawca zatrudnia pracownika dla osiągnięcia własnego zysku, to nie może zapłacić mu więcej niż ten zysk wyniesie. Przymus wyższego wynagrodzenia niż produktywność pracownika prowadzi do jego zwolnienia.
Zwolennicy ingerencji w ceny, jako argument dla zwiększania płacy minimalnej podają często rzekomą „zmowę” przedsiębiorców mającą na celu maksymalizację własnych zysków kosztem pracowników. Założenie to może wystąpić jedynie w przypadku instytucjonalnych blokad wejścia na rynek nowych podmiotów. W przeciwnym wypadku chciwy kapitalista nie jest w stanie zatrzymać dla siebie zbyt dużej części zysku z powodu konkurencji, która tylko czyha na moment w którym może zająć jego miejsce na rynku poprzez:
a) uszczuplenie własnych zysków i obniżkę cen na której skorzystają wszyscy
b) podkupienie pracowników, którzy to zarabiają mniej niż wynosi wartość rynkowa ich pracy
W przypadku wolnej przedsiębiorczości płace realne muszą stale rosnąć, ponieważ trwa nieustanna walka o zysk, prowadząca do ciągłego zwiększania poziomu życia, spowodowanego wzrostem innowacyjności i ilością użytego kapitału na dane stanowisko pracy. Doświadczeni pracownicy jedynie zyskują, a ustawowe minimalne wynagrodzenie stwarza blokadę wejścia na rynek pracy osobom młodym i niedoświadczonym.
Kolejnym, jeszcze bardziej absurdalnym argumentem na rzecz ustawowego wynagrodzenia minimalnego jest zwiększenie popytu, który to napędzi podaż, sprawi że cała machina gospodarcza ruszy i będzie się kręcić bez żadnego wysiłku niczym perpetum mobile. Zwolennicy tej tezy zakładają, że pracownik zarabiający więcej wydaje więcej, więc ktoś produkuje więcej i zatrudnia więcej. Oczywistym kontrargumentem na to jest propozycja ustanowienia płacy minimalnej na poziomie 1000 zł/godzina, z pewnością rozrusza to gospodarkę bardziej niż jakieś marne kwoty typu 12zł/h. Błędność tego typu myślenia najlepiej wykazał już blisko 200 lat temu Frédéric Bastiat w swojej metaforze zbitej szyby. Otóż kiedy pieniądz pojawia się w jednym miejscu (płaca pracownika) to „wyparowuje” on z innego miejsca (zysk pracodawcy). Dla gospodarki jako całości nie ma żadnego znaczenia kto wydaje pieniądze (oczywiście mówimy tu tylko w kontekście „napędzania gospodarki”). Zainteresowanych tematem, jeśli jeszcze tego nie zrobili, szczerze zachęcam do przeczytania tego krótkiego eseju Bastiat’a.
Podsumowując płaca minimalna jest najbardziej szkodliwa dla osób, które rzekomo ma chronić, a więc niedoświadczonych i niewykwalifikowanych, tych których praca jest warta najmniej. Uniemożliwia ona zdobycie doświadczenia jak i kapitału potrzebnego do podnoszenia swoich kwalifikacji, przez naukę czy doszkalanie się. Nie ma również magicznych zdolności sprawiających, że „herbata może stać się słodka od samego mieszania”. Winę za rozrost ubóstwa i bezrobocia przypisuje się wolnemu rynkowi, kompletnie nie zauważając prawdziwych przyczyn tego stanu rzeczy, którymi są państwowa ingerencja w swobodę zawieraniu umów. Prowadzi to do jeszcze większej ingerencji no bo przecież „Państwo musi coś zrobić!”. Skutki takich działań są fatalne, a entuzjastom empirycznych dowodów na szkodliwość wtrącania się państwa w wolny rynek polecam szukać w Rosji w latach 1917-1991.
Wojtek Żolik