Demokracja – fasadowa wolność

Winston Churchill stwierdził niegdyś, że demokracja to zły ustrój, ale ludzkość nie wymyśliła póki co nic lepszego. Chociaż postać premiera Wielkiej Brytanii zawsze szanowałem, tak z tym stwierdzeniem absolutnie nie mogę się zgodzić. Demokracja w pełnym wydaniu, czyli przyznania praw wyborczych wszystkim obywatelom, jest nie tylko nadaniem możliwości decydowania o losach państwa niedouczonym i ciemnym masą, ale przede wszystkim sposobem kontrolowania całego społeczeństwa bez jednej salwy z karabinu. Dlaczego? Ponieważ ludziom daje się złudne poczucie wolności. Rząd jest zły, okrada nas, nie dotrzymuje zobowiązań, ale ja jestem wolnym człowiekiem, więc za dwa lata pójdę na wybory, i zagłosuję na lepszą opcje – tak myśli sobie w miarę inteligentny Kowalski, który dostrzega, że coś jest nie tak, ale nie widzi tego u samych podstaw. Oczywiście takie myślenie na nic się nie zda. Przed następną kampanią rozpocznie się kolejny festiwal obietnic, więc dwóch następnych wyborców pójdzie tam, gdzie więcej padnie pięknych słów i wizji dobrobytu, i w ten sposób głos Kowalskiego przestaje mieć znaczenie. Jak długo może jeszcze trwać cała ta szopka, i czy jest jakiś inny ustrój, który może zastąpić demokracje?

Na początku chciałbym się rozprawić z największym mitem, jaki dotyczy demokracji. Mowa tu o wolności. Zwolennicy „głosu ludu” uważają, że pomiędzy pojęciem „demokracja” a „wolności” należy postawić znak równości. Dlaczego tak im się wydaje, tego nie wie nikt. Domyślam się, że wynika to z myślenia w stylu: mam prawo głosu, mam  prawo do głoszenia swoich poglądów, mam prawo demonstracji, więc jestem całkowicie wolnym człowiekiem. Czy tak rzeczywiście jest? Nauczyłem się, że najlepiej każdą sprawę omówić zawsze w najprostszy możliwy sposób. Wyobraźmy sobie sytuacje, że mamy Kowalskiego, który przez całe życie bardzo ciężko pracuje, utrzymuje rodzinę, dom, itd. Kowalski głosuję na partię, która chce zmniejszać podatki, ponieważ nie ma zamiaru ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy utrzymywać nierobów. Z drugiej strony mamy natomiast Panów Mietka i Heńka, którzy przez całe swoje życie nie skalali się żadną pracą. Siedzą dniami pod sklepem, popijając tanie wino. Panowie głosują od lat na partię, która obiecuje im wysoki socjal, właśnie z pieniędzy takich pracujących ludzi jak Pan Kowalski. Przychodzi do wyborów, i naturalnie Panowie wygrywają, zmuszając tym samym Kowalskiego do ich utrzymywania. Czyż nie? Przecież tak właśnie działa demokracja. Co przyjdzie Kowalskiemu z prawa głosu, skoro dwóch nierobów i tak mam do powiedzenia więcej. Czy to jest wolność? Odpowiedzcie sobie sami.

Demokracja ma to do siebie, że co pewien czas społeczeństwo może sobie wybrać przedstawicieli. Różne są rodzaje wyborów, ale istota pozostaje ta sama. Zawsze jak przychodzi do dnia głosowania przypominają mi się pierwsze słowa Międzynarodówki: Wyklęty powstań ludu ziemi. Powstańcie, których męczy głód. I tak ten ciemny lud powstaje raz na cztery lata, idąc oddać swój głos na polityków, którzy zdołali ich sobie kupić w trakcie kampanii wyborczej. Każda kampania przypomina rewie talentów, gdzie jeden z drugim prześciga się w swoich sztuczkach. To tak jakbyśmy oglądali foki w cyrku, którym można rzucać coraz więcej piłeczek do żonglowania. Ten zaśpiewa, ten zatańczy, jeszcze jeden rozda cukierki dzieciom, ukazując się tym samym jako dobry wujek całego narodu, i nawet nikt nie zauważy, że ten ciepły wizerunek to maska zakrywająca bezczelny uśmiech. Wyobrażacie sobie, żeby król Jan III Sobieski miał robić z siebie błazna na scenie, żebrząc o głosy gawiedzi? To by było nie do pomyślenia, a teraz jesteśmy świadkami niejednych popisów scenicznych, chociażby Grzegorza Napieralskiego, który roztańczony z dwiema młodymi dziewczynami prosił o głosy dla postkomunistów z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Niestety tak to jednak wygląda, więc poważne tematy schodzą na plan dalszy. Po co mamy dyskutować o wielkości podatków, systemie sprawowania władzy czy obronności państwa, skoro lepiej zająć się zabawianiem tłumu. Nigdy nie zapomnę „debaty” przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, w której jednym z paneli dyskusyjnych był ustrój państwa, a w nim jakże zasadne pytanie o przyszłe koalicje w parlamencie. Uśmiech jaki zagościł na twarzy Janusza Piechocińskiego był bezcenny. W końcu wchodzenie we wszelkiego rodzaju układy i deale to konik PSL. Tak właśnie wygląda kampania wyborcza w demokracji. Konkurs piękności, rewia talentów tematy zastępcze, byle przypodobać się tłuszczy.

Tym krótkim artykułem chciałem rozpocząć cykl swoich przemyśleń odnośnie najlepszego z możliwych ustrojów. Jak widać, demokracja raczej nie wygra tego konkursu. Być może nie ma systemu idealnego, ale za cel powinniśmy obrać sobie dążenie do niego. Historia ostatnich lat pokazuje nam, że system demokratyczny nie jest najlepszym z możliwych, a wręcz przeciwnie. Pod fałszywym płaszcze wolności, równości i swobód obywatelskich, kryje się sposób na kontrolowanie mas, które niczym owce z Folwarku zwierzęcego Georga Orwella, jednomyślnie przytakują każdej możliwej machlojce dokonanej przez aparat władzy. Świat, w którym głupi sprawują rządy, nie ma prawa przetrwać. Być może należy powrócić do starych sprawdzonych metod funkcjonowania państwa. Ale czy nie jest już za późno?

Tomasz Grabarczyk